Pierzasci wciaz na szlaku swietych, uduchowionych miejsc. Z Amritsaru udalismy sie do Dharamsali.. Głównego ośrodka tybetańskiej emigracji w Indiach, - "Malej Lhasy", siedziby Tybetańskiego Rządu na Uchodźstwie. Od 1959 roku miejsce zamieszkania XIV Dalajlamy. Niestety Dalajlama posilal sie wykwintnym obiadem u Walesy, kiedy my myszkowalismy po jego posiadlosci :)
Oczekiwalismy miejsca podobnego w jakis sposob do Amritsaru i Varanasi, ale okazalo sie podobne do dzielnicy Thamel w Kathmandu (no moze nie liczac mnichow), czyli taki jarmark. Uslyszelismy, ze to podobno nie sezon, ale w Amritsarze i Varanasi nie ma podzialu na sezony. Hindusi pala sie na wzajem non stop, Sikhowie modla sie w swiatyni na okraglo, a klimat jest podobny caly czas. Dlatego Dharamsala to dobre miejsce dla szukajacych swojej drogi (czytaj nawiedzonych) “bialasow”, ktorzy medytuja, udaja mnichow, lub nimi sa I dodatkowo robia inne dziwne rzeczy. Procz tego dopadla nas tam tzw. "zemsta montezumy", ktora nie chciala sobie pojsc, co w ogole kazalo nam stamtad uciekac.
Spotkalismy Grzegorza z Londynu (tak Polaka :) ), z ktorym milo spedzalismy czas. POZDRAWIAMY ! Najlepsze, ze najpierw bylo 5 minut rozmowy po angielsku zanim padlo pytanie: Where are You from? Ale to juz nie pierwszys raz :)