Z Dharamsali pojechalismy nocnym autobusem (12h) do Delhi. Pociag wolny byl dopiero na 15, wiec o 23:15 bylismy w Ajmerze. Po nocy w drogim, za drogim hotelu, dotarlismy do Pushkaru. W koncu moglismy odpoczac. W koncu cieplo. I "Om Shiva Restaurant" ze swiezym jedzeniem, gdzie za 1 euro jesz ile mozesz (szwedzki stol).
Zaczelismy dochodzic do siebie, wiec poszlismy na internet. Siedzimy, nagle jakas muzyka, bebny. Mila wyszla zobaczyc co sie dzieje. Wraca za chwile w dzikim pedzie lapie za torbe z aparatem i wybiegajac krzyczy: Ja zaraz wroce. Za dlugo sie znamy, zebym sie przejmowal jej dziwnymi zachowaniami, wiec dalej spokojnie szperam w necie. Po parunastu minutach sms o tresci: "JESTEM NA WESELU !"
Dalej to juz Mila napisze :)
Tekst dla wytrwalych !
E: Wiec bylo to tak:
Uslyszalam walenie bebnow i ryk trabek. Ekipa muzykow byla juz za zakretem i szla w moja strone, wiec postanowilam, ze sie przylacze i pojde za nimi zobaczyc co to sie bedzie dzialo dalej.
Za bebnami, trabkami i glosnymi talerzami szla banda papuziokolorowych kobit w sari z dzbanami na glowach. Wymienialy te dzbanki miedzy soba i cos tam dyskutowaly. Od nich nie udalo mi sie dowiedziec co to za impreza sie szykuje. Nagle wsrod tych oczojebnych kolorach zauwazylam faceta , ktory podobnie jak skakal wokol dziewczyn z aparatem. Natychmiast polecialam w jego strone i pytam, a on mowi, ze teraz to jest pierwszy dzien slubu!On jest fotografem i robi album dla rodziny panny mlodej. Jak juz sie go uczepilam to odpuscilam dopier dnia nastepnego :)
Fotograf nazywal sie Ranj – wiec zostal w skrocie Radziem :) To wlasnie jemu skladam poklony, bo bez niego bym nic nie widziala.
Ceremonii bylo duzo, bardzo duzo – niestety wiekszosci nie rozumialam i moj weselny kolega mimo wielu staran nie potrafil mi ich wytlumaczyc. Bylo kolorowo, glosno i zabawnie (tylko pierwszego dnia).
I tak szlismy przez cale miasteczko. Krowy uciekaly, psy szczekaly, motory trabily a inni rownie podnieceni turysci wyciagali pospiesznie swoje aparaty, zeby zrobic zdjecia. Ja uparcie szlam w pierwszym rzedzie i nie przestawalam robic zdjec, ktore jak sie pozniej okazalo, mogly byc zlozone w jeden film, klatka po klatce :)
Nagle procesja zatrzymala sie. Pierwszy rzad lacznie ze mna wszedl do srodka domu (i nie byl to dom panny mlodej). Dziewczyny rozkladaly sie na podlodze, po srodku lezaly tace. Mama panny mlodej malowala kolejnym wchodzacym czola na czerwono, a pozniej wiazaly czerwono-pomaranczowe sznurki na rekach.
Kolejne kobiety wchodzily do srodka, a przed domem orkiestra glosno ryczala, niektore z dziewczyn stawaly w srodku kregu , wykonujac kocie ruchy w rytm muzyki.
Pierwszy etap mamy chyba za soba. Dziewczyny pozbieraly zabawki i wyszly w droge powrotna przez cale miasto do domu panny mlodej. Ja nie odpuszczalam i wraz z moim kolega szlam :) az dotarlismy do domu.
Nagle zszedl z gory mlody facet, przedstawil sie jako brat panny mlodej i zaprosil na gore. A tam wlasnie odbywala sie ceremonia Mehendi – tradycyjnego hinduskiego sposobu zdobienia rak i nog henna; ma to zapewnic pannie mlodej szczescie i dobrobyt.
Po srodku siedzi najwazniejsza – panna mloda – jeszcze usmiechnieta i zadowolona :) Obok w skupieniu siedzi mlodsza sieostra i wyczarowuje piekne wzory. Te malowane sa na dzien przed uroczystoscia slubna. Po wyschnieciu henna trwale laczy sie za skora, a po jej wykruszeniu ukazuja sie czerwone wzory, ktore pozostaja na dloniach nawet kilka tygodni.
Kiedy juz podziekowalam, ze moglam sie napatrzyc ile wlezie, przyszedl starszy brat panny mlodej i z oficjalnym przemowieniem zaprosil mnie i mojego meza (ktorego jeszcze nie mam, ale niech im bedzie) na cala ceremonie slubna.
Powiedzial, ze jezeli jestesmy zainteresowani to mozemy przyjsc jeszcze dzis na ceremonie prezentow. Prezenty byly, lecz nie dla pary mlodej – blizej nie potrafimy okreslic, od kogo id la kogo byly. I tam po raz pierwszy zobaczylismy i zrozumielismy, ze hinduski slub to interes, biznes, umowa spoleczna. I czar bollywoodzkich filmow prysl:)
Wszyscy siedzieli w wynajetym przez rodzicow panny mlodej kompleksie, z obrazonym tata panny mlodej na czele. Panowala grobowa atmosfera, nikt sie nie usmiechal. Wszyscy dostawali pakunki, w ktorych byly rozne materialy. Wymieniali sie prezentami i pieniedzmi. Przyszedl tez Radziu i rozpoczal sesje zdjeciowa, a dumni mezczyzni pozowali bez zadnego wyrazu na twarzy. Szybko nas to znudzilo i poszlismy sobie :)
Nastepnego dnia o 17 bylismy zaproszeni ponownie. Ubralismy sie nieco lepiej (ja nawet pomalowalam rzese), zabralismy zapas kart i baterii do aparatu i nasz present – niebieskie sari dla panny mlodej :) i poszlismy.
Przy wejsciu do obiektu. W ktorym odbywal sie slub stal kolorowo ubrany, wystraszony, bialy rumak i wygladajace rownie kiczowato dwa przerazone wielblady. W srodku przywital nas kuzyn, ktory opowiedzial co sie bedzie dzialo i jak to wyglada, a jest tak:
Prawie wszystkie normalne hinduskie malzenstwa sa kojarzone przez rodzicow. Przyszli malzonkowie bezdyskusyjnie musza byc z tej samej kasty. Podobno, kiedy przyjdzie juz odpowiednia pora na zaslubiny dzieci, rodzice zaczynaja sie rozgladac po okolicy. Ojcowie przyszlej pary zasiadaja przy stole, dyskutuja, uzgadniaja i wymieniaja sie zdjeciami, ktore potem pokazuja corce i synowi. Jesli sie sobie spodobaja, rozpoczynaja sie powazne rozmowy, jeslu nie to szukaja dalej. Nie ma mowy o zadnym wczesniejszym spotkaniu.
Tak bylo dziada pradziada i ma byc nadal. Chlopak, ktory opowiadal, powiedzial nam, ze on sam zakochany jest w dziewczynie z innej kasty(nizszej) i z zupelnym spokojem w glosie stwierdzil, ze do takiego slubu i tak nie moze dojsc, wiec zdaje sie na rodzicow, ktorzy juz wybrali mu zone i za rok odbedzie sie slub.
Oczywiscie padl grad pytan, zdziwien i niedowierzan z naszej strony. Chlopak sie usmiechal i tlumaczyl, ze tu tak po prostu jest i nie moze byc inaczej. Pytalam, a co jesli milosc jest tak wielka, ze moznaby bylo zrobic wszystko dla tej drugiej osoby. On odpowiedzial, ze mozna uciec, ale traci sie kontakt z rodzina i spade z drabiny spolecznej.
Ok 18 pan mlody wraz z ceremonia odjezdza na rumaku do domu, gdzie czeka jego przyszla zona. Ja uczepiona Radzia wlaze w kazdy kat. Radzio najpierw wola mnie, ja robie zdjecie, pozniej robi on. Generalnie wyszlo na to, ze jestem ich drugim fotografem, tyle, ze za darmo. Mi to nie przeszkadza :)
Poszczegolnie czlonkowie rodziny korzystaja z okazji i kazdy prosi o zdjecie (wyszlo ich okolo 2000 :) ). Sa takie miejsca gdzie Radzio nie idzie, bo jest chlop i moge isc tylko ja :) np. Tam gdzie ubiera sie i maluje panna mloda.
Wesele trwa, nikt nie tanczy, muzyka rabie, wciaz nowi ludzie przychodza i udaja sie na posilek i wychodza. Panny mlodej nie ma – siedzi w domu i czeka na moment, w ktorym po raz pierwszy zobaczy meza na oczy. Dziewczyna ma rozowe sari (slubne sari jest rozowe lub czerwone, mocno zdobione), razace usta i w ogole cala razi tym wygladem. Gdyby nie te kolory pomyslalabym, ze ma gleboka depresje i idzie na pogrzeb, ale tu tak jest. Nie okazuje sie ani smutku, ani szczescia, bo to nie przystoi (chyba).
Pytam gdzie rodzice pana mlodego, na co slysze, ze nie ma ich na weselu. Jak to nie ma ? Tata pana mlodego juz nie zyje, a mama siedzi w domu. Nie rozumiem, ale nie pytam. Moje zdziwienie spotkalo sie ze zdziwieniem mojego rozmowcy, wiec uznalam, ze tak jest i koniec.
Slub byl huczny i bogaty jak na ta kaste.Podobno koszt tej imprezy to okolo 15 tys zlotych (w przeliczeniu), czyli jak na Indie to sporo. Na weselu bylo 1500 osob. Wszyscy siedzieli w kucki na ziemi i jedli z papierowych talerzy. Potrawy roznosil krzatajacy sie miedzy goscmi facet z wiadrem :)
Coz wiecej opisywac, na slubie cieszylismy sie chyba tylko my :) wszyscy byli okrutnie powazni i niedostepni. Panna mloda popatrzyla na meza moze ze dwa razy, ale raczej bykiem niz przyjaznie :)
Ceremonia skonczyla sie tradycyjnym placzem panny mlodej, ktora zegnala sie ze swoja rodzina, odjezdzajac w nieznane – do domu meza, do jego rodziny, ktorej nigdy wczesniej nie widziala na oczy.
Teraz jeszcze moje , czyli Grzecha zakonczenie. Jezeli ktokolwiek dotarl do tego momentu :) Na weselu doszlo do bardzo nieprzyjemnego incydentu, ktory wymierzony byl w moja osobe. A mianowicie: Ktos ukradl moje super wygodne, cztery lata noszone, niezniszczalne, ukochane sandaly !!! Zglosilem ten gwalt na mojej wlasnosci, na co najpierw powiedziano mi,ze w Indiach czasem ludzie biora buty innych osob i dali mi jakies trampki Made in China. Powiedzialem, ze to byly sandaly za 100$ i uslyszalem, ze te kosztuja 80Rupii(1,5$). Generalnie nikt sie mna nie przejal. Teraz chodze w jakichs niebieskich, tandetnych i niewygodnych japonkach z targu. Skandal !