Geoblog.pl    millagreg    Podróże    W drodze    Przygoda, przygoda, kazdej chwili szkoda - w poszukiwaniu lowcow glow :)
Zwiń mapę
2009
09
sty

Przygoda, przygoda, kazdej chwili szkoda - w poszukiwaniu lowcow glow :)

 
Filipiny
Filipiny, Banaue
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 27189 km
 
Z Manili pojechalismy na polnoc do Banaue, miejsca slynacego z tarasow ryzowych, wpisanych na liste Unesco. Miejsce opisane w przewodniku, jako pozycja obowiazkowa, czyli wies Batad, wraz z otaczajacymi ja tarasami, okazalo, sie dla nas, kompletna klapa. Byc moze to dlatego, ze wczesniej widzielismy chinskie tarasy, dla ktorych nie ma specjalnej pory roku, kiedy wygladaja najladniej. W ciagu roku krajobraz sie zmienia, ale zawsze jest pieknie.
Filipinskie tarasy spowite byly mgla i niskimi chmurami, z ktorych saczyl sie deszcz. Trafilismy na koncowke filipinskiej zimy. Bylo mokro, slisko, grzazko i nieprzyjemnie. Z nadzieja na lepsza pogode postanowilismy zostac na noc w schronisku. Lepsza pogoda nie nadeszla – malo tego, bylo jeszcze gorzej – lalo jak z cebra. Przemoczeni i lekko zawiedzeni wrocilismy do Banaue, ktore nie nalezy do idyllicznych gorskich miasteczek, ale widniej jako obowiazkowa pozycja w przewodniku, wiec przyciaga turystow. To wlasnie w ten rejon, ponad 2000 lat temu przybyli Chinczycy, ktorzy zaszczepili pierwotnie zyjacym na tych terenach Aborygenom sztuke uprawiania roslin. Chinczycy przyniesli ryz i zbudowali z gliny i kamieni tarasy pod jego uprawe.
Z pewnoscia wyjechalibysmy rozczarowani, gdyby nie Milarona fascynacja dzikimi plemionami i to, ze w jednej z restauracji zobaczyla zdjecia z gorskich wiosek z okolic miasteczka Bontoc, polozonego ponad dwie godziny jazdy na polnoc od Banaue. Od tej chwili Mila przejela calkowicie organizacje wyprawy. Znalazla przewodnika, ktory mogl nas zaprowadzic do wiosek, umowila transport, itd. Z Banaue wyruszylismy o 8:30 jeepney’em, ktory jest podstawa transportu na Filipinach. Pierwsze pojazdy tego typu byly przerobionymi “willis’ami”(wojskowy gazik), pozostawionymi przez Amerykanow po II wojnie swiatowej.
W polowie nasza podroz zostala przerwana. Winny byl deszcz, ktory zmyl droge. Na odcinku 15-20 metrow byla wielka dziura. Betonowa szosa poleciala w ponad 100 metrowa przepasc. Poszlismy za miejscowymi ludzmi, sciazka wysoko ponad wylomem. Po drugiej stronie juz czekaly jeepney’e, ktore gotowe byly nas zawiezc do Bontoc.
Na miejsciu okazalo sie, ze naszego przewodnika nie ma, ale Mila szybko znalazla innego. Po szybkim obiedzie pan Kinad zabral nas do wiosek Maligkong i Guinaang w Mountain Province, po drodze prowadzac nas przez nalezace do mieszkancow tarasy. Tutejsze nie sa wpisane na liste Unesco, ale robia o wiele wieksze wrazenie, niz te z Batad. Przewodnik wyjasnil nam, ze Unesco objelo patronatem tarasy w Batad dlatego, ze tamtejsze dzieci chodza do szkoly i nie pracuja juz na poletkach. Chodzi o to, ze bez ich pracy trudno byloby utrzymac liczace 2000 lat tarasy, natomiast dzieki pieniadzom z Unesco jest to mozliwe. Zupelnie inna sytuacja jest w rejonie Bontoc, tutaj kazdy, od malych dzieci po zgarbione staruszki, pracuje przy ryzu. W ten oto sposob przecietnie wygladajace Batad, dzieki Unesco ma staly doplyw turystow (i pieniedzy), natomiast do o wiele bardziej spektakularnego regionu Bontoc dojezdzaja nieliczni. Mieszkancy tutejszych wiosek to Dajakowie, ktorzy przybyli tutaj z Malezji.
Pierwszy dzien byl tylko rozgrzewka. Drugiego dnia jest juz na powaznie. Najpierw od 6 rano, jeep’em jedziemy dwie godziny wzdluz rzeki Chico, az konczy sie droga. Zanim sie skonczyla, przylepiona do zbocza wiodla nad przepasciami, ktorych koniec gubil sie daleko we mgle. Od rana nieprzewidywalna, filipinska pogoda serwuje nam z nieba prysznic. Idziemy blotnista sciezka, ktora z calkiem szerokiej, zmienia sie w wazka drozke. Jest naprawde slisko. Zostawilismy nasze gorskie buty w Manili w hotelu. Ja ide w sandalach, a Mila w crocs’ach, po kostki w blocie. Tylko Stanley zabral “trapery”, przez przypadek zreszta :) Po dwoch godzinach doszlismy do wioski Buskalan. Godzine drogi pod gore znajduje sie wies Logong. Cywilizacja juz tutaj dotarla. Jest kilka chat krytych strzecha, ale przewaza falista blacha. Mieszkancy zrzucili ludowe stroje, zamieniajac je na t-shirty i spodnie. Obie wsie leza w prowincji Kalinga i naleza do plemienia But But. Zarowno oni, jak i wspomniani Dajakowie to tzw. Head Hunters, czyli lowcy glow. Oprocz Filipin, mozna ich spotkac na Borneo i Papui Nowej Gwinei. Wszyscy po zabiciu swoich wrogow, zabierali ich glowy. W Papui N. G. Head Hunters sciagali skore z czaszki i preparowali ja, az osiagala rozmiary piesci. Taka mala glowe noszono jako trofeum.
Zupelnie inaczej wygladaja zwyczaje lowcow z Filipin. Ich interesowala glownie zuchwa. Po spreparowaniu uzywano jej jako wieszaka na zrobiony z bronzu dzwonek. Jest do niego przywiazany sznurek, a do sznurka owa zuchwa, za ktora trzymamy calosc. W druga reke bierzemy kawalek drewna, ktorym uderzamy w dzwon. Taki instrument jest uzywany podczas waznych uroczystosci, np. Slubow.
Na prosbe naszego przewodnika, z jednej chatty przynosza nam taki dzwonek i wyjasniaja, ze zuchwa nalezala do japonskiego zolnierza z II wojny swiatowej, ktory nieroztropnie zapuscil sie w te rejony. Tak na marginesie, te ziemie nigdy nie zostaly skolonizowane przez Hiszpanow, ani podbite Japonczykow podczas II wojny swiatowej.
Wracajac do obcinania glow wrogom, Kinad tlumaczy, ze w sumie nie wiadomo jak to sie zaczelo. W kazdym razie podczas wojen toczonych przez miejscowe plemiona, gdy jeden stracil glowe, jego plemie, a szczegolnie rodzina, szukali zemsty i tak w kolko.
Dzisaij caly proceder jest oczywiscie zabroniony przez prawo. Gdy kogos pytalismy, czy Head Hunters natal praktykuja, kazdy usmiechal sie dwuznacznie i mowil: “nieee”.
Jednak nasz przewodnik twierdzi, ze dzisiaj nadal plemiona tocza walki miedzy soba i wedlug niego stare zwyczaje wciaz sa kultywowane.
Znakiem rozpoznawczym tutejszych plemion sa ich tatuarze. Cale ramiona i klatka piersiowa pokryte sa ozdobnymi wzorami. Atrament robi sie z sadzy zmieszanej z woda. Calosc umieszcza sie pod skora naklowajac ja kolcami, rosnacymi na popularnej tutaj roslinie. Lowcy glow tatuowali sobie na piersiach paski, kazdy oznaczal jedna glowe.
Powrot do Bontoc ta sama droga zajal nam prawie 5 godzin. W miasteczku wstepujemy do museum, w ktorym sa zdjecia z poczatku XX wieku, zrobione przez misjonarzy. Miedzy innymi san a nich wojownicy z trofeami (glowami) i cialo mezczyzny, ktory stracil w walce zycie (i glowe).
Powrot do Banaue (tu kazda miejscowosc zaczyna sie na B) troche sie przedluza. Stoimy 2 godziny, poniewaz dziura, ktora zatrzymala nas wczesniej jeszcze sie powiekszyla. Tony ziemi obsunely sie jeszcze bardziej. Zgodnie stwierdzilismy, ze naprawa zajmie przynajmniej miesiac. Juz po 2 h operator koparki wykopal nam nowa droge, po ktorej przejechal nasz autobus, z nami (zlanymi potem) w srodku.

OD JUTRA GLOSOWANIE W KONKURSIE "BLOG ROKU". MY STARTUJEMY W KATEGORII 'PODROZE'. SZCZEGOLY PODAMY JUTRO.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (89)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (7)
DODAJ KOMENTARZ
rabe
rabe - 2009-01-12 12:37
Mille za organizacje na PREZYDENTA, a ekipe drogowców do nas poproszę!!
 
wódz
wódz - 2009-01-12 17:03
super zuchwa :) temat bardzo na czasie przynajmniej dla mnie :) pozdrowienia dla wszystkich juz w domku :)
 
katrins
katrins - 2009-01-12 18:44
Jestem pod wrażeniem....specjalnie dla ludzi na zawołanie buduja drogi!!! Super z Was paczka jak Tomkiewicze wspierają.Pozdrowienia dla cioci i Stanleya.
 
J i J Miętkiewicz
J i J Miętkiewicz - 2009-01-13 20:15
Dużo można się dowidziec o zwiedzanych przez Was krajach. Rodzice jak widac radzą sobie nieżle. A Stsiowi to dajcie tej wódki, jak ma mu pomóc przetrwac. Pozdrawiamy
 
Margaret Thatcher :)
Margaret Thatcher :) - 2009-01-14 23:40
Ja to mam takie techniczne pytanie... ciekawi mnie czy te kobieciny też mają piersi wytatuowane :D
 
millagreg
millagreg - 2009-01-15 03:31
Nie, piersi nie maja wytatuowanych :)
 
STRUSIE z wyspy WOLIN
STRUSIE z wyspy WOLIN - 2009-02-27 13:34
W końcu znalazłam trochę czasu, żeby do Was zawitać:)Zdjęcia rewelacja!Zwłaszcza przypadła mi do gustu ta wytatuowana, pogodna staruszka.Też chciałabym tak tryskać radością za parę lat :)O tatuażu pomyślę!Całuski.
 
 
millagreg
Emilka i Grzesiek ...
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 87 wpisów87 779 komentarzy779 2479 zdjęć2479 2 pliki multimedialne2
 
BLOG ROKU 2008
Moje podróże
25.08.2008 - 01.02.2011
 
 
17.07.2010 - 17.07.2010