W zwiazku z tym, ze mamy bardzo duzo czasu w NZ i nigdzie nam sie nie spieszy, odbilismy troche z glownej trasy i pojechalismy szukac pingwinow w Jackson Bay. Niestety ekipy nie zastalismy, za to przywitaly nas miliony much-mutantow, agresywnych krwiopijcow. Ja plakalam i wrzeszczalam na intruzow, Grzechu zostal prawie zywcem pozarty w toalecie, ale nie poddal sie i poszedl szukac pingwinow. Ja zostalam i niechcacy zalapalam sie na powrot rybakow, z ogromnym polowem. Nie wiemy jak po polsku sie nazywaja, ale sa to najczesciej spozywane ryby w NZ (blue nose fish). Polow trwal cztery godziny, a ryb nalowili jak dla armii wojska. Chlopaki zabrali sie po mesku do filetowania malych potworow. Resztki - wnetrznosci i skory lecialy za burte. Po chwili przyplynela wielka foka, ktora z ufnoscia psa zblizala sie do lodki. Chlopaki mowili, ze przyplywa po kazdym polowie - wie kiedy i cwaniara nigdy nie przyprowadza zadnych kolezanek :)
Byla w zazylych kontaktach z chlopakami, ktorzy do niej mowili, a ona popisywala sie skokami i plywaniem na plecach :)