Hello,
wczoraj wrocilismy po 6 dniach do UB, spragnieni przyzwoitych warunkow sanitarnych i miekkiego lozka.
Przez ostatni tydzien tulalismy sie ruskim gazikiem po centralnej Mongolii. Nasze zdanie na temat Mongolii zmienilo sie calkowicie.
Wyjezdzajac z UB po dwudziestu minutach konczy sie cywiliacja i rozpoczyna sie bezkresna przestrzen stepow. Szybko okazuje sie smierdzaca, ze tonaca w smieciach stolica jest zupelnym przeciwienstwem Mongolii.
Kilka godzin jedziemy bezdrozem nie mijajac zadnego auta. Krajobraz w pierszej chwili przeraza, bezskutecznie szukamy wzrokiem drzew i jakiejkolwiek zieleni. Po kolejnych godzinach spedzonych z nosem przyklejonym do szyby powoli przyzwyczajamy sie do wszechotaczajacego NIC :)
Koszmarne drogi daja nam ostro popalic, nasz kierowca budzi w nas wielki podziw:)), dzielnie walczy z przerazliwie dziurawa trasa i pokonuje naszym turbo gazikiem rzeki , zbocza i wzgorza stepow, przy tym bezblednie wybiera droge co nie jest latwa sprawa, gdyz poza stolica sa one nieoznakowane i czesto poprowadzone rownolegle do siebie. Wydawalo by sie ze zadna to roznica, ktora z nich wybierzemy, ale oczywiscie jest to myslenie turysty:)), trasa nagle sie rozwidla i prowadzi w zupelnie inne miejsca :).
Tuz po wyjechaniu z UB pojawiaja sie gdzieniegdzie samotne biale jurty, przy nich gospodarze zajmujacy sie zwierzetami, ktore sa wlasciwie jedynym dorobkiem ich zycia (chcac wrazic swoj podziw dla duzej ilosci zwierzat zapytalismy jak liczebne jest stado, co okazalo sie duzym nietaktem - to tak jakbysmy pytali gospodarza domu o stan konta w banku :)).
Przemierzamy kolejne kilometry pustkowi, gdzieniegdzie pojawia sie skupisko paru jurt,(6 jurt to juz calkiem niezla wioska) czasami przejezdzamy przez male miasteczka, w ktorych cale zycie mieszkancow kreci sie wokol ulicznego bazaru na ktorym mozna znalezc roznego rodzaju towary. Przy drogach odpoczywaja wielblady i nie wiadomo czy sa czyjes czy bezpanskie, na stepie siedza stada jastrzebi, ktore nie robia zadnego wrazenia na naszej mongolskiej ekipie najwyrazniej traktuje sie je tu tak zwyczajnie jak u nas golebie :)
Po paru godzinach docieramy do pierwszej bazy, tam za niewielkie pieniadze gospodarze domu odstepuja nam swoja"kawalerke" i przeprowadzaja sie na noc do jurty obok. Dostajem wode z rzeki i drewno, ktore jest wyjatkowo deficytowym towarem na stepie. Wspolnie z Tigi, nasza przewodniczka gotujemy zupe i przygotowujemy miejsca do spania. Nastepnie udajemy sie poszukac toalet, pare metrow za jurta znajdujemy smierdzaca drewniana budke, do ktoraej po 6 dniach spedzonych na stepie zupelnie sie przyzwyczajamy :D. Kladziemy sie spac kiedy zachodzi slonce, wstajemy baldym switem.
Kolejne dni mijaja podobnie, kazdego dnia docieramy do roznych atrakcji, szybko okazuje sie, ze to nie glowne cele naszej wycieczki sa najciekawsze tylko trasa, ktora prowadzi do nich. Otaczajace wzgorza pokryte sa delikatna zielonozlota trawa, niewielkie rzeki wygladaja jakby byly wycietymi niebieskimi wstazkami. Kolejne wzniesienia kryja za soba nieprawdopodobne doliny, w ktorych widac stada koni udajacych sie do wodopoju.
Mongolia to bardzo ciezkie miejsce do zycia, bardzo trudno przewidziec tu pogode, ktora potrafi diametralnie zmienic sie w ciagu parunastu minut. Z pieknego slonecznego dnia nagle nie zostaje slad, w ciagu paru chwil zrywa sie silny wiatr podrywajacy jury z powierzchni ziemi,a niebo zaciaga sie czarnymi chmurami.
Zima musi byc juz tu niewyobrazalnie ciezka, temperatura dochodzi do – 40 stopni, piecki w jurtach sa wyjatkowo malo ekonomiczne, bardzo szybko rozgrzewaja sie do czerwonosci i rownie szybko gasna.
Byc moze wlasnie te wszytskie elementy wplywaja na goscinnosc i cieplo ludzi mieszkajacych w tym kraju.
W Mongolii nie potrzeba zadnego zaproszenia aby przyjsc w gosci, wystarczy najzwyczajniej w swiecie zapukac, usmiechnac sie i usiasc. Nagle wszytscy odkladaja swoje obowiazki na pozniej. Gosodyni przynosi ulubiona zielona herbate z mlekiem i sola, jestesmy czestowani tutejszym przysmakiem – grubo pokrojonym suszonym kozuchem(fuuu), po chwili na stole pojawia sie butelka po wodzie mineralnej a w niej metna wodka pedzona z kobylego mleka, kazdy dostaje po miseczce i rozmowa sie toczy :).
Mongolia to jeden z najpieknieszch krajow w jakim bylismy obiecalismy sobie ze tu wrocimy, ze to dopiero poczatek naszej przygody z Mongolia ;P
Na koniec pare slow o Jayne, z ktora jezdzilismy. Jest to jedna z najciekawszych osob jakie spotkalismy. Po Mongolii jedzie do Tybetu, a potem do Bhutanu. Pochodzi z Anglii, skad jej rodzice przyplyneli jachtem na Fidzi a potem na Nowa Zelandie. Jej maz pochodzi z Falklandow. Jest inzynierem w branzy gorniczej, pracuje dla wielkiego koncernu, dlatego ciagle sie przeprowadzaja. Obecnie mieszkaja w Jakarcie w Indonezji. Mieszkali na Nowej Zelandii, 10 lat w Australii, 2 lata w Indiach, na Fidzi. Maja siedmioro dzieci, w tym troje adoptowanych. Dzieci mieszkaja na calym swiecie: w Anglii, Peru, Nowej Zelandii i nie pamietamy gdzie jeszcze :) Generalnie spedzilismy z nia 6 dni, podczas ktorych bardzo sie zaprzyjaznilismy. Na koniec zaprosilismy ja do Polski. Pewnie przyjedzie :)