Wystarczy 12h pociagiem, zeby ze swiatowego Hong Kongu znalezc sie w Guilin, srednim chinskim miasteczku (jak na chinska skale), w prowincji Guangxi. Glowna atrakcja okolicy sa tarasy ryzowe w rejonie Longji, jakies dwie godziny jazdy autobusem z Guilin. Tarasy uksztaltowane przez lata pracy lokalnych chlopow (pracy po kolana w blocie, w pozycji pochylonej do ziemi, nie zazdroscimy), staly sie taka atrakcja, ze kilka km przed nimi postawiono brame I zaczeto pobierac oplate za wejscie ( I juz jest biznes ). Na szczescie o tej porze sezon sie juz skonczyl I turystow prawie nie bylo. Ale cos kosztem czegos. Tarasy nie byly tak soczyscie zielone, jak latem. Troche im sie pozolklo.
Zostalismy na noc, zeby zobaczyc zachod slonca nad tym “cydem ludzkich rak”. Kiedy slonce chowa sie za horyzontem widoki, kolory, ksztalty zmieniaja sie z minuty na minute. Niesamowite. Wszedzie jest woda, plynie, szumi, blyszczyw sloncu. Pewnie z jej powodu po zachodzie slonca robi sie przerazliwie zimno.
Wschod slonca. Wszystko we mgle, stopniowo widac coraz wiecej. Warto bylo zostac. Wracamy na dol inna droga niz wchodzilismy. Po drodze spotykamy kilku wiesniakow I panie z ludu zhuang, z wlosami do ziemi, ktore sa w ksiedze rekordow guinessa w kategorii dlugosci wlosow. Wracamy do Guilin.
Rano szybka akcja I juz o dziewiatej jestesmy na lodzi, splywamy rzeka Li do Yangshuo. Mamy wybor: West Boat (dla bialasow z angielskim przewodnikiem) lub Chienese Boat (dla Chinczykow z chinska krzykaczka). Wybieramy te druga (o polowe tansza + chinski folklor). Wybor okazuje sie… meczacy. Nasza dwojka + na oko 100 plujacych, chrzakajacych, pchajacych sie, pozujacych do milionow zdjec, skosnookich barbarzyncow.
Po 5 godzinach doplywamy do celu – Yangshuo. Cel okazuje sie mocno komercyjny. Glowny odbiorca celu: zlopiacy piwo Amerykanin. Jak jest popyt to I podaz sie znajdzie. Wsrod rajskich pagorkow rozroslo sie miasteczko z pubumi, dyskotekami, restauracjami I kawiarniami. A dookola pelno biednych, brudnych, brzydkich wiosek. Biali sie bawia! Jak juz sie Amerykanin opije piwem, to ma do wyboru: splyw pontonem, bambusowa lodka, lot balonem I cala reszte atrakcji. My z tego bogatego wachlarza wybieramy rowery. Przejazdzka po okolicy pokazuje inne Chiny. W sumie podobnie tu do Laosu czy Kambodzy, ale tam byl jeszcze jakis klimat. Tutaj jest nijako. Bajzel, szarosc. Zgarbieni ludzie, siedza ospali, apatyczni. Nie uczestnicza w globalnym sukcesie “woelkiego narodu, z wielkim murem”. Ile moze byc ludzi w tych nowoczesnych miastach , z ktorych kilka odwiedzilismy? 300mln? Jezeli tak to 1 miliard ludzi jest upchany w tysiacach takich zabitych dechami dziur, podobnych do tych, ktore widzielismy.
Wycieczka, z powodu bledow na mapie, przedluzyla sie do 10 godzin (Emilka nie lubila).
Wrocilismy do Guilin. Jedziemy do Kunmingu, a stamtad do Lijiang, pochodzic po wawozie skaczacego tygrysa.