Jestesmy od paru dni w Lijiang'u. Mile miasteczko na polnoc od Dali. Znajduje sie w nim stare miasto wpisane na liste UNESCO. Bardzo ladne, gdyby nie miliard Chinczykow przeciskajacych sie przez jego ciasne uliczki. Stragan na straganie, a w kazdym to samo chinskie badziewie.
Duzo bardziej interesujaca jest atrakcja znajdujaca sie jakies 80km na polnoc od miasta: Tiger Leaping Gorge, czyli Wawoz skaczacego tygrysa (wedlug legendy uciekajacy przed mysliwymi tygrys przeskoczyl w tym miejscu rzeke). Jest to jeden z najglebszych wawozow na swiecie. Różnica poziomów od dna doliny do najwyższych szczytów wynosi prawie 3900 m, dnem wąwozu płynie Jangcy. Ruszamy z miejscowosci Qiaotou I pod koniec pierwszego dnia dochodzimy do Guest House'u.
Niestety Emilka nabawila sie, w nowych butach wielkich odciskow na pietach. Drugiego dnia z wielkim bolem, dzielnie konczy trekking ( bo jakby ktos nie wiedzial to teraz sie nie chodzi w gory, tylko trekuje).
Nastepnego dnia skusilismy sie na wycieczke po okolicy z dwojka lokalnych "przewodnikow". Mialy byc wioski, ludzie z ludu Naxi, klasztory, cuda na kiju, koguciki na druciku... :)). Nasi “przewodnicy” pokazali nam na poczatku wioske. Wioska jak wioska, pelno takich widzielismy. Pan przewodnik (Richard, dla znajomych pewnie Rysiek) mowil mniej wiecej tak: oooo po prawej kukurydza, oooo po lewej taki piekny czosnek. A czujecie ten zapach? Na co my przekornie odpowiadamy: NIE, NIE CZUJEMY; oooo to piekny kwiat tak pieknie pachnie. Pytamy sie a gdzie jacys ludzie, bo wioska jakas wymarla? Rychu mowi, ze w polu wszyscy robia.
I tak widzimy, ze nam jakas lipe probuja wcisnac. Wiec mowimy, ze to lipa I wracamy do miasta bo nam sie nie podoba a za ich czas (1h) damy im 1/4 tego co mialo byc. Na to zona Ryszarda, gruba Li (dla przyjaciol pewnie Li) zaczyna sie awanturowac. I tak pokrzykuje, az jej powiedzielismy, ze albo bierze to co dajemy I jedziemy do miasta z nia, albo nic I my sobie wrocimy sami, bez jej biutiful meza I jej samej. Na to gruba Li dopadl szal I pomachala swoimi lapkami a’la Michelin, po czym wsiadla obrazona do samochodu I chciala jechac. Ale Richardo pomyslal chlodno I stwierdzil, ze I tak jada do miasta, wiec ostatecznie nas zabrali. Bardzo byli niezadowoleni. Na miejscu Gruba Li zatamowala wyjscie z samochodu, I kazala najpierw zaplacic. My wysiedlismy z usmiechem na twarzy, pomachalismy do nich na pozegnanie, a w odzewie dostalismy tylko nienawistne spojrzenia. Faajjniee bylo :)))
Dzien przed wyjazdem wyskoczylismy autobusem do wioski Baisha 10km od Lijiang'u. W wiosce mieszkaja ludzie z ludu Naxi. Miejsce nie stalo sie kolejnym wesolym miasteczkiem, dlatego, ze wiekszosc wycieczek jest przeganianych przez stare miasto Lijiangu, po czym jada dalej. W wiosce przyjmuje, jak sie okazalo, znany na calym swiecie Doktor Ho. Ho ma 85 lat I od 1949 roku leczy ziolami najrozniejsze dolegliwosci. Ma u siebie przedruki artykulow na swoj temat z najwazniejszych gazet z calego swiata. Byl o nim program w BBC. Milaron korzystajac z okazji, pokazala mu swoje piety. Udzielil jej kilku rad, a potem zaprosil do gabinetu. Zmierzyl puls, popatrzyl w oczy i… wyrecytowal wszystkie dolegliwosci jakie rzeczywiscie Mila ma lub miala. Nastepnie zaczal mieszac herbatke z ziolek dla Emilki. Przekazal nam paczke z herbatka, a na pytanie ile, powiedzial, ze kazdy daje ile uwaza. Wiec dalismy, ile uwazalismy.
Jutro jedziemy z Lijiang'u do Chengdu w prowincji Sichuan. Zeby nie kombinowac z przesiadkami, kupilismy bilety na sleeper bus, ktory jedzie 24h. Bedzie wesolo, szczegolnie jak panowie pozdejmuja skajowe pantofelki :).
p.s. Krystyna, u ktorej bylismy w Hangzhou, wytlumaczyla nam o co chodzi z zapuszczaniem paznokci przez panow Chinczykow. Czasem jeden dlugi na ostatnim palcu, czasem na kciuku. Prawdziwi twardziele maja kilka dlugich. No wiec to jest tak: w czasach cesarstwa byl cesarz I pani cesarzowa, ktorzy nie robili zupelnie nic I mogli sobie nosic dlugie szpony. Dzisiaj nie ma cesarstwa, ale jest SZPAN gdy masz SZPON! Chcesz byc wazniak w towarzystwie, dlugi pazur musisz miec I basta. Ilustracja ponizej.
p.s.2. Co kraj to obyczaj, ALE !! Kiedy jestesmy w knajpie I pan Chinczyk przy stoliku obok mocno zaciaga nosem, po czym za przeproszeniem chara na podloge, to to jest po prostu tylko I wylacznie oblesne. I gdy pan kelner w knajpie przechodzi obok nas I robi to samo, to to jest po prostu tylko I wylacznie oblesne. I gdy pan serwujacy dania na ulicy, jedna reka obsluguje swoj “grill” a druga zalatwia sprawe “stylem na kolarza” na ziemie, TO TO JEST PO PROSTU TYLKO I WYLACZNIE OBLESNE I nie mamy zamiaru w tym uczestniczyc I basta !!!