Dojechalismy na przejscie graniczne Nepalu z Indiami – Sunauli. Panuje tu koszmarny syf i zamieszanie. Idziemy sie odprawic do budki. Po chwili usmiechniety Hindus podaje kazdemu reke i mowi z duma: “Welcome to India, India YE YE” :) Pyta troskliwie czy mamy indyjskie rupie, bo tu juz nikt nie bedzie chcial nepalskich. My oczywiscie nie mamy, wiec zabiera nas do swojego znajomego, ktory nam wymieni pieniadze. Kolega okazuje sie niezlym biznesmenem, w swoim sklepo-kantorze ma po prostu wszystko. Poczynajac od cud-garnkow samogotujacych, przez swietnej jakosci wiaderka, konczywszy na sari :) Wymienilismy troche grosza i juz slyszymy wykrzykujacych naganiaczy – Sir, Sir bus to Varanasi? Kathmandu? W koncu znajdujemy wlasciwy, armia modnie :) ubranych mlodych chlopcow zagania nas do autobusu.
Autobus nawet nie probuje udawac tourist busa. Wchodzimy do srodka a naszym oczom ukazuje sie ekipa starszych Hindusow z kobietami ubranymi w kolorowe sari, ale uwaga, prawie wszyscy maja odjazdowe okulary przeciw sloneczne i tak patrza przez nie z zaciekawieniem na nas :)
Siadamy na swoich miejscach, wygodnie nie jest, ale myslimy, ze jakos dotelepiemy sie te 3h. Jednak juz po chwili, Grzechowi prawie na kolanach siedzi 80-letnia babcia w odjazdowych okularach i z tym swoim szczerym bezzebnym usmiechem, pcha sie na nas :)
No co zrobic, babcia tez musi pojechac. Nie minelo 5 minut, a autobus wypchal sie po brzegi. Przez cale 3h czulismy sie jak aktorzy teatru. Wszyscy, ktorzy stali, gapili sie na nas jak w obrazek malowany. Sledzili nasz kazdy ruch i nawet kiedy dawalismy im do zrozumienia, ze i widzimy i czujemy ich wzrok – byli nieugieci :)
Po 3h dojezdzamy do Gorakhpuru – ochydnego miasta, w ktorym na szczescie spedzamy tylko noc. Nastepnego dnia rano budzimy sie i pierwsze co do nas dociera to sms o sytuacji w Bombaju. Ten dzien nie zaczal sie dla nas milo. Po 6h w pociagu, nareszcie dojezdzamy do magicznego Varanasi.
Tutaj zycie i smierc przeplataja sie nawzajem. Pierwszym “obrazkiem”, ktory zobaczylismy to zwloki lezace na ulicy. Wygladal na spiacego, tyle ze przysypany kwiatami. Nikogo to tu nie szokuje. I wtedy poczulismy, ze jestesmy w Indiach, a taki widok to kolejny element tutejszej codziennosci.
Dotarlismy do naszego skromnego hoteliku na tylach Ghat. Drzwi wyjsciowe wychodza na glowna uliczke, przez ktora 24h spiewajacy domi (ludzie z najnizszej kasty) nosza, na bambusowych noszach zwloki owiniete w calun. Idac spiewaja w kolko: Ram Nam, Sathe He – Bog istnieje, pewnego dnia wszyscy umrzemy.
Mimo tego, ze jestesmy tu po raz drugi i doskonale wiedzielismy co nas czeka, jestesmy lekko przytloczeni ta cala atmosfera.
Za grupa z noszami, podazaja mezczyzni z drewnem. Zwloki pali sie tu na drewnie mango lub sandalowym. Jeden kilogram drewna sandalowego, ktore jest lepsze, bo neutralizuje zapach palonego bialka, kosztuje 2500 rupii (100RS=6,5zl okolo), natomiast mango 150Rs.
Przed spaleniem cialo jest wazone, aby lepiej oszacowac ilosc potrzebnych bali. Podobno minimalny koszt kremacji wynosi 1300 rupii (okolo 85zl), dla tubylcow nie jest to malo, lecz dla kazdego Hindusa spelnieniem marzen jest wlasnie taki pochowek.
Kiedy zalobnicy dotra juz do ghat (kiedy chowani sa rodzice, najstarszy syn musi zostac ogolony na lyso), rozpoczyna sie przygotowanie paleniska, a bliscy zanurzaja cialo w gangesie. Nastepnie zwloki smaruje sie maslem i znowu owila w bialy calun. Proces kremacji trwa 6h, najwazniejsze jest, aby pekla czaszka, wtedy dusza sie uwalnia.
Obok na innych stanowiskach plonie juz ogien, ktorego pilnuja mezczyzni z kasty nietykalnych. W ceremonii kremacji cial swych bliskich nie moga uczestniczyc kobiety. Bardzo dawno temu rzad zabronil im tego, poniewaz zrozpaczone kobiety wskakiwaly do ognia.
Bliscy zmarlych (zazwyczaj plonie naraz kilka palenisk) otaczajacy wianuszkiem buchajace ogniem stosy, ubrani sa na bialo, bo to wlasnie bialy jest tu kolorem zaloby. I tak stoja bez okazywania wiekszych emocji, patrzac jak ciala ich bliskich znikaja w plomieniach. Ich spokoj jest niesamowity. Pytam jednego z obserwatorow, czy tu nikt nigdy nie placze? W odpowiedzi otrzymuje: nie, smierc nie jest powodem do placzu.
Stoje tak zafascynowana i jednoczesnie zszokowana. Tu wszystko jest bardzo proste. Nie czas i miejsce na placz, teraz nalezy spelnic swoj obowiazek, z godnoscia i szacunkiem pozegnac bliska osobe.
Dookola czuc slodko-mdly zapach, w plomieniach palenisk wygrzewaja sie psy i krowy. Wszystko jest takie inne, przerazajace, niepojete a zarazem fascynujace.
Nie wszystkim jest dane tak pieknie odejsc. Ceremonii tej nie moga byc poddane kobiety w ciazy, dzieci do 10 roku zycia, osoby, ktore zmarly w wyniku ugryzienia weza i tredowaci. To wlasnie ich wywozi sie sie lodka na srodek swietej Gangi i topi.
Nad swieta rzeka, ktora nazywa sie tu Matka, przybywaja pielgrzymi z calych Indii. Przyjezdzaja ci, ktorzy chca choc raz w zyciu zaznac oczyszczajacej kapieli w rzece, jak rowniez ci biedni, schorowani i starzy ludzie, ktorzy przesiaduja w “umieralniach”, budynkach, w ktorych czeka sie na smierc.
Wstajemy tutaj wczesnie, aby przed wschodem slonca wsiasc na lodke i ogladac oczyszczajaca kapiel wiernych w Gangesie. Kobiety i mezczyzni powoli zanurzaja sie w rzece, po czym trzykrotnie mocza glowe. Do codziennych zwyczajow nalezy tu picie wody z rzeki. Nie straszne im sa zanieczyszczenia, ani fakt, ze w ciagu kazdej doby do Gangesu wrzucane sa prochy z setek spalonych cial. Kiedy zapytalismy retorycznie pana z lodki, czy ta woda nie jest zanieczyszczona, odpowiedzial, ze wszystkim turystom tak sie wydaje, ale to nieprawda. Woda jest wg niego czysta, a kapiel w niej dodaje sil na caly dzien i otwiera umysl :)
Varanasi jako jedne z najswietrzych miejsc w Indiach, przyciaga niezliczone ilosci pielgrzymow oraz turystow. W waskich brudnych i zasmieconych uliczkach wyleguja sie swiete krowy, ktorym wszystko tu wolno. W starych budynkach mieszcza sie przerozne sklepiki, a ich wlasciciele radosnie i namolnie zapraszaja do srodka. Orientalny zapach kadzidel miesza sie z zapachem fekalii, ktore plyna w rynsztoku obok – tak wlasnie pachna Indie :)
Poza tym Varanasi to jedna wielka fabryka jedwabiu. Na kazdym kroku znajduja sie sklepy z przepieknymi materialami, ich kolory sa po prostu nieziemskie.W sklepach siedza obfitych ksztaltow kobiety (takim sie powodzi) i przebieraja w stertach pieknych jedwabi. Wlasciciele sklepow sluza do uslug, zaparzaja herbate i niewiadomo skad przynosza kolejne zwoje kolorowych materialow. Z takiego sklepu nie wychodzi sie z pustymi rekami :)