Gili to trzy wysepki, polozone kilka kilometrow od Lomboku. Nazywaja sie kolejno: Gili Air, Gili Meno i Gili Trawangan. My wybralismy te ostatnia, zarazem najwieksza. Caly czas nam mowiono, ze plyniemy ferry, czyli promem. Okazalo sie, ze to zwykla lodeczka, mala lupinka. Dodatkowo tego dnia wialo niemilosiernie. Najpierw zabrano nas do awaryjnej przystani, bo fale za duze. Nastepnie widzielismy ludzi, ktorzy wlasnie przyplyneli z Gili, mieli blade twarze i metny wzrok. Pakujemy sie na lodke, z innymi turystami i ‘lokalsami’. I jak zaczelo kolysac. I jak fale walily w przod lodzi. Najpierw smiechy, chichi. Niezla zabawa. Mniej wiecej w polowie drogi czesc dzewczyn ryczala, czesc miala tylko lzy w oczach. Jedna pani bala sie szczegolnie, tak przerazonej osoby chyba w zyciu nie widzielismy. Dziewczyny lapaly obcych facetow za rece, a nawet za nogawki – jakby to mialo w czyms pomoc. Chlopaki nie placza, wiec tylko siedzielismy z powaznymi minami.
Jedynie pan sternik-kapitan lodzi, przy kazdym wiekszym szarpnieciu i nastepujacym po nim pisku pasazerek, smial sie w najlepsze. Wilk morski sie znalazl. Lodka dala rade, obylo sie bez strat.
Na wyspach jest tylko podstawowe wyposazenie. Czesto nie ma pradu. Mozna wtedy liczyc na agregaty, jezeli jest paliwo. Nie ma tam samochodow, motorkow jest kilka. Idealne miejsce, zeby uciec przed cywilizacja. Jest tutaj rafa, mozna ponurkowac. Idealne warunki maja surferzy. Takich fal to mysmy jeszcze nie widzieli.
Wyspa powinna sie nazywac Cat Island. Nastapilo tutaj niekontrolowane rozmnozenie tych zwierzakow. Kto zna Milarona, ten wie jaka byla reakcja. Najchetniej by tam zamieszkala. Mieszkancy cierpia na chroniczne bezrobocie. Calymi dniami spia w hamakach. Ciekawe co robia w nocy. Wyglada to tak, jakby sie upodobnili do wszechobecnych kotow. Zjesc, pospac, przeciagnac sie in a drugi boczek. Ale w sumie czego do szczescia wiecej trzeba? :) W takiej scenerii.