Kazdy, kto jezdzi na wlasna reke po swiecie, napotyka na swej drodze roznego rodzaju naciagaczy. Sa to ludzie, ktorym na widok bialego czlowieka pojawiaja sie w oczach “$$$”, a w glowie slysza dzwiek kasy fiskalnej. Teraz tylko musza wymyslic, jak wycisnac z turysty jak najwiecej pieniedzy. Ich pomysly sa czasami naprawde smieszne. Troche sie juz tego nazbieralo, a na Bali przeszli samych siebie , wiec postanowilismy o tym napisac. Mamy nadzieje, ze bedzie to swego rodzaju instruktarz dla tych, ktorzy planuja wyjechac :)
Na poczatku targowanie. Wiadomo, ze pierwsza cena jest zawsze ponad miare, ale co jezeli delikwent nie zamierza “spuscic z tonu”. W Bombaju wielu taksowkarzy krzyczalo za kurs na lotnisko podwojna cene, ale wcale nie zamierzali jechac, chyba, ze trafiliby na frajera. Trzeba pytac, bo mozna pomyslec , ze to normalna cena.
Kiedy pytamy o riksze, czesto robi sie zamieszanie i juz wszyscy zgodnie wolaja taka sama, wysoka cene. Nalezy wtedy panow pozegnac i odejsc kawalek, pytac gdzies indziej. Taksowkarz, szczegolnie gdy ktos jest pierwszy raz w Indiach, lubi powiedziec, ze tam gdzie chcesz jechac droga jest zamknieta, ale on cie zawiezie do innego hotelu (i skasuje prowizje).
Cena wytargowana, jedziemy np. na lotnisko. Kierowca nie przepusci okazji, moze akurat jeleni spotkal. W polowie drogi zaczyna mowic, ze daleko, ze korki i mamy mu dac wiecej za kurs. Po co sie klucic, psuc sobie przejazdzke. Mowimy: ok, ok, a przy wysiadaniu dajemy odliczona kwote i idziemy. Zawsze dobrze miec wyliczona sume, bo wielu zadziwiajaco czesto nie ma reszty.
Na Filipinach panowie pytaja zawsze: ile osob? Tak jakby mialo to wplyw na cene. Dla nich ma. Cztery osoby placa wiecej, niz dwie. Na Goa pani twierdzila, ze but o rozmiarze 40 jest drozszy niz 38, bo przeciez jest wiekszy.
Generalnie kazdy zna zasade: cene umawiaj przed wykonaniem uslugi. Czlowiek jednak czasem zmeczony, troche roztargniony. Takiej okazji to oni nie przepuszcza. Taxi z lotniska w Manili, kierowca wyciaga jakas pozolkla liste i pokazuje cene: 29$ :) Nie wiedzial, ze rodzice Mili przylecieli dzien wczesniej i za ta sama droge zaplacili 200 peso (ok. 5$). W tej sytuacji nie mozna “wymieknac”. Trzeba twardo naciagaczowi wytlumaczyc, ze moze pomarzyc o takiej sumie. Zwykle dobrze skutkuje warkniecie: zatrzymaj sie, wysiadamy, nic nie zaplacimy. W Katmandu zapomnialem zapytac ile za ogolenie “na zero”. Fryzjer zrobil niby-masaz i juz krzyczy rownowartosc 10$.
Sa sytuacje, na ktore nie ma rady. W Dharamsali sprzedali nam bilet do Delhi, przekonujac, ze autobus zatrzymuje sie w poblizu stacji kolejowej New Delhi. Oczywiscie ostatni przystanek byl daleko od dworca i musielismy brac riksze. Podobnie jest z godzina przyjazdu. Zapewniaja nas, ze w Ahmedabadzie bedziemy o 7 rano, a juz o 4 w nocy biega ktos i krzyczy: Wysiadac, ostatni postoj. Tylko co robic o 4 nad ranem w Ahmedabadzie. Pozostaje posiedziec z chlopakami, ktorzy o tej godzinie sprzedaja cza :)). Przynajmniej byly miejsca zarezerwowane. W Laosie nie dosc, ze pojazd spozniony o 4 godziny plus godzina na zmiane kola, to zamiast umowionych miejsc byly worki ze zbozem i plastikowe taborety :)).
Czasem panowie zadaja pieniedzy za umieszczenie plecakow w schowku, ktory do przechowywania bagazu sluzy. Wtedy dziekujemy i taszczymy do srodka. Czasami bagaznik jest na dachu. Dojezdzamy i juz szybko ktos zdejmuje nasz plecak, bez pytania i proszenia o to. Nastepnie co? Pieniadze kaze sobie placic. Dac sie nie mozna. NIE! I koniec.
Kolejni to samozwanczy przewodnicy roznej masci. Podchodzi taki i zaczyna opowiadac, oprowadzac, pokazywac. Niby kolezensko, niby, ze on tu pracuje a na koniec wyciaga reke. Jezeli chodzi o nas to zanim sie taki rozkreci, mowimy mu, ze moze sobie opowiadac, ale my nic nie placimy, bo “przewodnika” nie potrzebujemy. Tacy cwaniacy sa szczegolnie w Indiach. Wielu ich w Varanasi. W tym miescie sa tez swietni masazysci. Podchodzi taki i mowi: hello; i wyciaga reke na powitanie. Jezeli podamy mu dlon, to on juz jej nie pusci. Zaczyna masowac, a pozniej zada pieniedzy. Wystarczy kazdemu panu, ktory chce sie witac, mowic: No masaz! Indie w ogole sa krolestwem naciagaczy. Nie wolno tutaj wykonywac gwaltownych ruchow. Gdy chcielismy wyslac paczke, spojrzalem zle na cennik i sam zasugerowalem cene (za wysoka), pan sie zawachal, po czym potwierdzil, ze tyle mamy zaplacic. Gdy sie zorientowalismy, zeby oddali nam pieniadze, musielismy straszyc policja i opowiadaniem w kazdym hotelu o ich oszustwach.
Na marginesie Indie to wesoly kraj. Wysiadasz z rikszy i juz podbiega rikszarz i pyta czy chcesz riksze. Jakbys chcial to bys nie wysiadal, tak? Albo dziekujesz za riksze i caly czas podchodzi inny i pyta, czy chcesz. Przeciez nie chciales wczesniej, to dlaczego teraz mialbys chciec? Jego riksza lepsza? Kupujesz okulary przeciwsloneczne, odchodzisz od stoiska i juz podchodzi inny sprzedawca i pyta: sunglasses Sir? Przeciez dopiero kupilem.
Zdarzaja sie naciagacze malo wyrafinowani. W Chinach notorycznie wydaja za malo reszty. Po przeliczeniu mowilem, ze za malo, na co pan/pani z usmiechem: oh, sorry, niby, ze sie pomylila.
W Indonezji kupilismy batik-obraz malowany skomplikowanym sposobem na materiale. Sprzedawca probowal nam wmowic, ze cena ktora jest widoczna to pomylka, naprawde kosztuje tyle i tyle (50% wiecej). Nie uwierzylismy :) Generalnie oczy nalezy miec dookola glowy :)
Na Bali pojechalismy motorkiem do malej wioski nad jeziorem. Wiesniacy powiedzieli nam, ze nas podrzuca lodka tam gdzie chcemy, ale krzykneli nienormalna cene. Jako tlumaczenie uslyszelismy, ze wiekszosc tej ceny idzie na donation, czyli datek, darowizne. Na co to donation? Tu juz kazdy wymysla co moze.
Podczas tej podrozy spotkalismy mase naciagaczy pytajacych o donation. Gdy ich popytac o szczegoly, na co te pieniadze, zawsze jest najpierw: eee, yyy,… i potem absurdalna nieprawdziwa historia.
Wracajac do tej wsi, facet chcial nas namowic na donation dla jego dzieci. Poradzilismy mu, ze powinien isc do pracy, a nie o 12 w poludnie siedziec i gapic sie na ulice. Nie dal za wygrana, wyciagnal 200 jemenskich pieniedzy i chcial, zebysmy mu wymienili. Gdy nie poskutkowalo, na koniec powiedzial, ze caly czas pilnowal naszego motoru i teraz mozemy mu zaplacic :)
Czesto sa to biedni ludzie probujacy przetrwac, ale czesciej cwaniaczki, ktorzy powinni wziasc sie do normalnej roboty. W niektorych sytuacjach bida ”az piszczy”, ale nie chca sie targowac, wola nie zarobic, siedziec i gapic sie przed siebie.
Jeszcze jedno. My wcale nie narzekamy :) traktujemy to jako element podrozy, ktory jednak czasem potrafi ostro zmeczyc. Ogolnie jest wesolo i pewnie kazdy, kto byl to przyzna :). Na pewno mozecie podac wiele innych przykladow kantowania biednych turystow :)).
My tymczasem zegnamy sie z Indonezja i jutro o 14 wylatujemy na Nowa Zelandie.