Dotarlismy po 9,5 godzinnym locie z Brunei, gdzie mielismy przesiadke. Narazie tylko maly wstep, bo internet drogi i zaraz zamykaja.
Mielismy problem z wypozyczeniem samochodu. Okazuje sie, ze sezon trwa w najlepsze i wszystko w ruchu. Na campervana nie bylo nas stac, wiec po dlugich staraniach mamy nasze cudo: Nissan Primera, rocznik 1998 :) benzyniak.
Zostalismy troche cyganami, caly tabor wozimy ze soba. W bagazniku i na tylnym siedzeniu od wczoram mamy maly dom.
Ostatnia noc spalismy w namiocie. Oczywiscie zaczelo lac, ale wytrzymal. Wysuszyl sie dzisiaj w bagazniku.
Pierwszy raz od pieciu miesiecy wzielismy naprawde goracy prysznic. Skorzystalismy z czystej lazienki. Mila odmiana.
Poczulismy sie troche jak w domu. W sklepach sa znane nam produkty. Jest w miare zjadliwy chleb, sa sery (bialy tez), szynki i kielbasy. Chodniki sa rowne ( w ogole sa), jest CZYSTO.
Tylko te ceny :/ Po Azji troche nas przygniotlo, ale staramy sie przyzwyczaic i nie przezywac kazdych zakupow.
Nowa Zelandia przy pierwszym poznaniu zachwyca krajobrazami. Jest tutaj podobnie do Irlandii. Tak sielsko, wiejsko i anielsko. Atmosfera bardzo swojska :)
To narazie tyle. Zamykaja kafejke. :)