Dotarlismy na poludniowa wyspe. Z Wellington prom plynie do miasteczka Picton okolo 3h. Przeprawa jest reklamowana, jako jedna z ladniejszych na swiecie. OK :) :) Z Picton wyruszylismy w kierunku Renwick, lezacego w rejonie Marlborough, ktory slynie z produkcji wina. Odwiedzilismy winiarnie Grove Mill, poprobowalismy wina, poudawalismy, ze chcemy kupic, pozwiedzalismy, pozegnalismy sie i pojechalismy dalej do Nelson.
Chcielismy dodac male sprostowanie dotyczace cen. O ile jedzenie i zycie w namiocie sa do zniesienia, to z reszta jest znacznie gorzej. Sprawdzilismy ceny autobusow. Gdybysmy mieli sie przemieszczac za ich pomoca, to po tygodniu bysmy zbankrutowali. Takze posiadanie samochodu, to oprocz niezaleznosci, prawdziwa oszczednosc. Jezeli sa dwie lub wiecej osob, oczywiscie. Nowozelandczycy twierdza, ze w ich kraju pod wzgledem geograficznym zawarty jest caly swiat w pigulce, ale… w calym swiecie nie ma takich cen za ogladanie geograficznych atrakcji. Wypozyczenie roweru kosztuje 20-30NZ$/pol dnia (okolice Nelson)! Wejscie do Wai-O-Tapu – 27,5NZ$/os! Jezeli w Nepalu chcemy isc na trekking (Himalaje!) zalatwiamy permit i idzemy. Ceny sa bardziej niz rozsadne. Jest spanie i swietne jedzenie. W Nowej Zelandii idac wazniejszymi szlakami, trzeba zabukowac z gory noclegi, ktorych ceny (samo spanie) oscyluja w granicach 30NZ$/os, a gdzie jedzenie? Chyba wybierzemy opcje wypadow jednodniowych z suchym prowiantem. Z powodu cen za wstep jestesmy czesto zmuszeni rezygnowac z glownych atrakcji.
Co gorsza ponieslismy powazna strate finansowa. Zgubilismy (lub zostala uprowdzona) nasza droga Bella – herbata, czarna, w torebkach, sztuk 50- za cale 1,5NZ$. Dodatkowo Emilka zapomniala z camping naszego termicznego kubka, chociaz upiera sie, ze zostal pojmany razem z Bella.
Caly czas nie mozemy sie przyzwyczaic do anglosaskich zwyczajow zadawania pytan na dzien dobry: co slychac, jak minal dzien? Emilka bierze wtedy gleboki oddech gotowa opowiadac, co robila caly dzien od 7 rano, jednak pani za kasa, nie czekajac na odpowiedz zadaje kolejne pytanie: Placicie karta czy gotowka? W tym momencie z Miluni jak z balonika uchodzi cale powietrze. Po wyjsciu mowi do mnie z wyrzutem: To po co mnie pytaja skoro ich to nie obchodzi.
Ostatnio przy kasie w markecie, pani nas pyta: co slychac, jakie macie plany na wieczor? Balem sie, ze Milaron powie prawde: nic specjalnego, idziemy umyc zeby i siusiu do McDonalda, a potem spac na parking pod sklepem.