Dotarlismy, po 11 h lotu jestesmy w Ameryce. Czas oszalal zupelnie, nasza doba trwala ponad 30 godzin, ja sie pytam ile moze trwac piatek 13 ? :).
Jestesmy w Santiago, znalezlismy jakis nocleg i wyruszylismy na kolacje:). A ze gamonie z nas i zadne nie nauczylo sie wczesniej hiszpanskiego, czytanie menu nic nam dalo. Ale znana jest nam chinska metoda :)) pokazalismy ze chcemy jesc to co sadziedzi. A TAM!!! GOTOWANY ZIEMNIAK najprawdziwszy w swiecie, nie tlusty, nie papka; zolty i wielki ziemniak!!! I do tego gotowana wolowina!!! i dynia!!! i zielony groszek. Ah a na przystawke byla prawdziwa bulka, nie gabka, nasza prawdziwa, pierwsza od ponad 6 miesiecy :D. Tak niewiele do szczescia potrzeba :). Jutro jemy to samo, nazwy dania nie zanotowalam, ale jutro to zrobie obiecuje!!!!
Tymczasem dobranoc, moze jutro bedzie wreszcie 14.
...............................................................................................
Wracajac do Santiago, miasto nas raczej nie powalilo, jest ogromne i na pierwszy rzut oka nie czuc w nim klimatu Ameryki Poludniowej. Bardziej czulismy sie jak w naszej kochanej Polszy :) gdyby nie ten nasz hiszpanski. Spedzilismy tam dwa dni krecac sie tu i tam i postanowilsimy sie wyniesc w kierunku Boliwii.