Udalo sie, z Calamy wyjechalismy punktualnie o szostej rano. Jak juz wczesniej wspominalismy chcilelismy wjechac do Boliwi od poludnia, co okazalo sie nie latwa sprawa. Po czterech godzinach dojechalismy do Allague. Kazdy musial wyjsc z autobusu i przejsc do baraku, gdzie wbijano pieczatki wyjazdowe z Chile. Byl 18.03.2009, tymczasem ja dostalem pieczatke z data 17.03, a Mila 19.03. Moze pieczec byla stara i przeskakiwaly w niej cyferki :) Upomnielismy sie i wbito nam nowe pieczatki z data na 18.03.
Jakis kilometr dalej zajechalismy na klepisko, robiace za parking. Czekal na nas tam autobus, ktory przywiozl ludzi z Boliwii. Jakosc autobusu zmienila sie dosc znacznie :) Szybka zamiana miejsc i jazda. Nastepny przystanek kawalek dalej, w Avaroa, po stronie Boliwijskiej. Wszyscy ida do baraku po pieczatke wjazdowa. Okazuje sie, ze trzeba zaplacic. My wydalismy chilijskie pieniadze, a bolivianow jeszcze nie mamy. Wygrzebujemy 5 euro w monetach, celnik wrzuca je do szuflady i wbija pieczatki. Kazda waluta sie przyda :)
Pakujemy sie do autobusu i po kolejnych czterech godzinach jazdy po bezdrozach i kamienistych drogach jestesmy w Uyuni. Starsza bezzebna Indianka z dlugimi czarnymi warkoczami w kapelusiku i przepieknej spodniczce lekko za kolanko zaczyna zbierac pieniadze za jazde, a my dalej bez bolivianow. Dziewczyna siedzaca obok placi za nas. Pieknie, jeszcze dobrze nie wjechalsmy, a juz mam zaciagniete dlugi i pozyczki. Grzechu pedzi do bankomatu ja przepraszam piaty raz za problem. Po chwili wraca, oddajemy kase i idziemy poszukac jakiejs nory, w ktorej zamieszkamy :).
W Uyuni wszystko sie zmienia, czuc juz tu klimat na ktory tak dlugo czekalismy. Na ulicach siedza opatulone w szale Indianki w kapelusikach sprzedaja bulo- chleby. Tu sa juz zupelnie inne twarze niz w Chile, zniszczone mrozem, wiatrem i palacym sloncem. Twarze serdeczne i raczej usmiechniete, ale ich wlasciciele niechetnie chca sie fotografowac.
Uyuni jest raczej brzydkim, miastem, turysci przyjezdzaja tu tylko dlatego, ze miejscem wypadowym na toury po solnej pustyni. W miescie znajduje sie prawdopodobnie jakis garnizon (my oczywiscie mieszkamy za sciana)a wojskowi daja koncerty orkiestry detej od rana do pozniej nocy. Miasto bylo wezlem kolejowym, skad pociagi jechaly do Chile. Teraz funkcjonuje chyba tylko dzieki rozwijajacej sie turystyce. Po znalezieniu miejsca do spania, wybieramy firme, z ktora pojedziemy na tour. Jutro o 10:30 ruszamy :)