O 10 rano pakujemy sie do Toyoty LandCruiser i ruszamy. Jest nas szesc osob plus kierowca. Trafilismy na fajna ekipe. Eddie i Marge sa z Amsterdamu, chociaz On pochodzi z Anglii, a Simon i Regina to para z Niemiec. Wszyscy mowia po hiszpansku, wiec tlumacza nam to co mowi Walter, nasz kierowca.
Pierwszy przystanek to cmentarzysko pociagow. Stare osiemdziesiecioletnie lokomotywy, kiedys wozace towary do Chile, zezlomowano 3 km od miasteczka. Planowano stworzyc muzeum kolejnictwa, ale jakos kiepsko sie do tego zabieraja. Gdyby to bylo w Polsce juz dawno by tej kupy zelastwa nie bylo. Nasi zlomiarze znaja sie na rzeczy :)
Ruszamy dalej i po polgodzinie jestesmy w Colchani, malym pueblu, gdzie mieszkaja ludzie, ktorzy jako jedyni moga pozyskiwac sol z pustyni. Zarabiaja jedynie 9 b$(ponad 1USD), za 50kg wykopanej soli. Nie dziwi, wiec, ze we wsi bieda, az piszczy.
Z Colchani wjezdzamy na solna pustynie – Solar de Uyuni. Najwieksza na swiecie (wg Lonely Planet) solna plaszczyzna o powierzchni ponad 12 tys. km kwadratowych. Glebokosc solnych pokladow dochodzi do ponad 40 metrow. Kiedys bylo tutaj slone jezioro, ktore wyparowalo, pozostawiajac po sobie slona pustynie.
Wysiadamy z samochodu, wokol tylko biel soli i niebieskie niebo. Jest tak jasno, ze nie daje sie patrzyc bez okularow slonecznych. Kiedy po deszczu woda wysycha, na powierzchni tworza sie niesamowite ksztalty, cos jakby szesciokaty. Po niekonczacej sie sesji fotograficznej jedziemy dalej do solnego hotelu, w ktorzym wszystko zbudowane jest z soli. Jak sie bylo w podziemnej katedrze w Wieliczce to jakos nie robi wrazenia :) Podobno w tym miejscu kompas szaleje. Latwo sie zgubic. Byly przypadki, ze znajdowano martwych ludzi, ktorzy nie odnalezli drogi do miasta. Stad jedziemy do kaktusowej wyspy. Po drodze Walter pokazuje mam miejsce gdzie w kwietniu zeszlego roku, mial miejsce wypadek. Zderzyly sie dwa samochody, zginelo dwanascie osob. W jednym byla ekipa z Izraela, w drugim Japonczycy. Podobno jeden z kierowcow byl pijany.
Isla Incahuasi to skalna wyspa na srodku solnej pustyni, cala porosnieta olbrzymimi kaktusami. Walter mowi, ze rosna okolo 1 cm na rok. Niektore z nich maja po okolo dziesiec metrow, wiec moga miec nawet tysiac lat.
Po poludniu docieramy do naszego hoteliku, tez z soli. Na dworze jest strasznie zimno, a w solnym budynku cieplutko, chociaz nie ma ogrzewania. Wyskakujemy zobaczyc jeszcze malo interesujaca grote i groby przedinkaskiej cywilizacji. Potem dostajemy ogromna kolacje i do pozna siedzimy przy winie. Jest mala okazja, rowno trzy lata temu spotkalismy sie pierwszy raz na lotnisku w Warszawie, przed wylotem do Indii, ale to juz inna historia :)
Caly nastepny dzien to odwiedzanie kolejnych Lagun i podziwianie brodzacych w nich flamingow. Noc spedzamy w hostelu, gdzies na pustyni. Niestety ten nie jest z soli, tylko z plyty :) Jest w nim strasznie zimno. Wskakujemy w ciuchach w nasze spiwory, a na gore ida jeszcze dwie koldry.
Pobudka o 4:45, wszyscy wygladaja jak zombi. Pakujemy sie i ruszamy w strone gejserow i goracych zrodel. Nikomu za bardzo nie chce sie wychodzic z samochodu, tak jest zimno. Walter mowi, ze jestesmy na wysokosci okolo 5 tys. m. Mnie boli glowa. Ciezko sie oddycha. Sniadanie mamy przy cieplych zrodlach. Z naszego samochodu tylko Simon i Regina ida sie kapac, reszta woli sniadanie w cieplym baraku. Przed budynkiem zauwazamy Jeepa z naklejkami z polska flaga i napisem Polonia. Mila poszla do srodka i znalazla wlascicieli. Pan Slawomir z zona Marzena zakupili samochod w Nowym Yorku i od ponad dwoch miesiecy jada przez obie Ameryki, slynna Panamericana. Zamierzaja dotrzec az do Ziemi Ognistej. Dopiero pozniej zorientowalismy sie, ze trafilismy na znana osobe, jednego z najlepszych polskich bankowcow. Pozdrawiamy! Bardzo nam bylo milo zamienic pare zdan po polsku.
Z naszego samochodu tylko my wracalismy do Uyuni, pozostali jechali do Chile. Po wysadzeniu ich na granicy (ponownie jakis barak, na srodku pustyni), wracalismy osiem godzin po boliwijskich bezdrozach do miasteczka.
Krajobraz, ktory przewijal sie przez ostatnie 3 dni nieco przypominal nam Mongolie, kompletna putka, nie ma drzew, nie ma asfaltu ani zadnej pozadnej drogi. Gdzeniegdzie pojawiaja sie kaktusy i lamy z kolorowymi wstazkami skubiace mizerna sucha trawe.
Podsumowujac, tour wokol solnej pustyni nalezy do kategorii: musisz to zrobic :) My zaliczamy to do pierwszej dziesiatki najlepszych przezyc w czasie tej podrozy. Na pewno duzo zalezy od ekipy , z ktora sie jedzie, a nasza byla swietna. Marge, Eddie, Regina, Simon – Pozdrawiamy ! (ciekawe jak to google translate przetlumaczy).
Wszystkim serdecznie polecamy biuro ,z ktorym wyruszylismy - Expediciones Lipez.