Po dlugich i namietnych dyskusjach, udalo mi sie namowic Grzecha (G: Wydalem zezwolenie :) ) na jedna z ostatnich przygod tej podrozy :)
Iquitos – miasto dla zuchwalych, miasto ogromne, w srodku amazonskiej dzungli, w ktorym nie obowiazuja zasady wielkich miast. Miejsce samorzadzace soba, z ograniczona policja, bez nakazu placenia podatkow i nadmiernej kontroli. Na te wszystkie zuchwalstwa mieszkancy moga sobie pozwolic, poniewaz trudno sie tam dostac i stamtad wydostac. Do Iquitos mozna tylko doleciac samolotem lub doplynac statkiem.
My wybralismy rzeke Ukajali i 3 dniowy (podobno) rejs.
Po jednodniowym ekspresowym objechaniu Limy, wyruszylismy w 22h podroz do Pucallpy, miasta portowego lezacego u progu peruwianskiej selvy – dzungli.
Po 22h jestesmy w Pucallpie. Pakujemy sie do motorikszy, glownego srodka transport w miescie i ruszamy w strone portu, ktory nie jest zbyt turystyczny i ani troche elegancki. Przy rzece stoja ogromne ciezarowki, zakopane w blocie ¨po uszy, z ktorych przeladowywane sa towary. W sekunde lokalizuja nas i atakuja sprzedawcy hamakow. Mowimy, ze zaraz, momento, ze my najpierw do kapitana chcemy. Chlopaki ida za nami, nie spuszczajac nas z oczu :) Wchodzimy na statek slalomem miedzy ciezarowko-chlodziarka Nestle, autobusem, motorem i niezliczona iloscia warzyw, owocow, napojow gazowanych w wystrzalowych kolorach.
W koncu docieramy do kapitana, slyszymy, ze odplywamy dzis o 17:30. Pada oferta wynajecia kabiny, gdzie posilek podaja do lozka :), ale kiedy slyszymy cene to rezygnujemy w sekunde (ponad 3 razy tyle co miejsce hamakowe).
Na pokladzie nie ma za wielu pasazerow, ale dopiero dochodzi 12. Kupujemy wreszcie nasze hamaki. Do wyboru sa siatkowe za 8 soli i plocienne za 20. Wybieramy drozsze i oczywiscie przeplacamy, jak to gringo :) Nie chwalac sie mam najladniejszy, bo rozowy w grochy :))). Grzech wybral design a´la jungle :) Montujemy nasze wiszace lozka i ruszamy w miasto zrobic zapasy na najblizsze 4 dni. Piec litrow wody, kilo ciastek, 2 kubki i miski, caly nasz dobytek.
Dochodzi godzina 17, a na Henryka 5 (wszystkie statki to Henry) wciaz laduja a to mandarynki,a to papier toaletowy w ilosciach tonowych i wnosza i konca nie widac. Pytamy kiedy ruszamy – mowia, ze o 18 :), no nic, przeciez moze sie spoznic :) O 19 pytam znowu, cos kreca glow, ze niby, ze tak albo, ze nie – no nie dowiesz sie :)
Koniec koncow mowia, ze startujemy jutro o 5 rano. My udajemy sie do centrum, na piwo, bo przeciez jeszcze sie nawisimy w tych hamakach. Po drodze mijamy sobotnie, przydomowe dyskoteki, tzn. glosniki wystawione sa a dwor, a z nich rabie muzyka, co dom to nowa dyskoteka, inny rabiacy latino disco utwor i banda dylajacych fanow :)
Montujemy sie na hamakach i tak zastygamy na pare godzin. Po pokladzie kreca sie sprzedawcy wszystkiego. Pan w jednym peku ma latarki, gumki i spinki do wlosow, kremy, miski, kubki, szczotki, doslownie wszystko, co moze sie przydac w czasie podrozy. Moja hamakowa sasiadka, lala nie z tej ziemi, kupuje jak leci, a to deodorant, a to bronzoletke z ¨diamentami¨, a to znowu radyjko. Zapada sie w swoim wiszacym lozku i zaczyna concert :) Przeciez jak jest swietna piosenka, to mozna ja tez pospiewac innym – a co :)
Zycie na statku ma swoj rytm, ktory wyznacza kucharz, walac trzy razy dziennie tasakiem w metalowy garnek. Nastepny ranek rozpoczal sie bebnieniem o 6:30. Wspoltowarzysze w sekunde zerwali sie na rowne nogi, porwali swoje miski i biegna do tworzacej sie juz pod okienkiem kuchni kolejki. My dlugo nie myslac biegniemy za nimi :) jestesmy w pierwszej dziesiatce :) kucharz w bialym fartuchu nalewa z 60 litrowego (conajmniej) gara rozwodniona, szara owsianke, pomocnik sprawdza bilety i odchacza w zeszycie.
Owsianka jest koloru szarego, gdyz cala woda na statku, zarowno ta do gotowania, jak i ta do mycia i ta z toalety, pochodza z rzeki :) Obieg wody jest zamkniety :) No nic sniadanie trzeba zjesc, bo przeciez nie umrzemy tu z glodu.
Nastepnie odbywa sie ceremonia mycia naczyn. I tu nie wolno sie zagapic, poniewaz na jednen poklad przypada piec kranow a mujacych jest okolo 80. Jak resztka lepkiej owsianki zaschnie w naczyniu, to jej nawet rzeczna woda nie domyjesz :)
Wszyscy wracaja do hamakow sie pobujac i tak czekamy do nastepnej atrakcji dnia, czyli obiadu. O 12 jest! Znowu wala w garnek, ta sama procedura co poprzednio. Dzis kuchnia serwuje 2,5cm kawalek kurczaka, lyzke ryzu, piec fasolek i cebule. Mi sie trafilo mieso, Grzechowi kosci.
Dzien mija szybko, co chwile podchodza do nas inni pasazerowie, cos tam probujemy podagac, srednio nam idzie, ale jest wesolo. Niespodziewanie o 16:30 lezenie przerywa nam kolejne walenie w garnek. Tym razem jestesmy ostro spoznieni, na koncu kolejki. Dostajemy miche szarej zupy z koscmi kurczaka :) I tak do wieczora odbywa sie mycie garnkow i dalsze wiszenie.
W miedzyczasie dopada mnie Pan i chce ogladac zdjecia z aparatu. Po chwili wokol tworzy sie wianuszek pasazerow i ogladamy Cusco, Arequipe, Machu Picchu i Lime :) Duzo ludzi na statku czyta namietnie biblie, wzajemnie pokazujac sobie wybrane wersety i nosza koszulki i czapeczki z napisami kocham Chrystusa :).
O 6:30 walenie w garnek. Wstajemy juz mniej ochoczo niz ostatnio – na sniadanie jest znowu owsianka, tak samo szara i bardziej wodnista. Z zazdroscia spogladamy na naszych sasiadow – zaloge, ktora na sniadanie dostaje porzadny obiad :)
Wczoraj wieczorem opuscily nas nasze kolezanki 10-letnia Daniel z mama. Wysiadly gdzies w czarnym lesie i poszly do swojego domu. Pusto sie zrobilo, ale nie na dlugo. Tylko przez pare godzin cieszylismy sie wieksza przestrzenia zyciowa :)
Dzien plynie leniwie i powoli, atrakcja przedpoludnia jest zaladunek bananow. Bananow, takich ktore robia tu za ziemniaki i dokladnie jak ziemniaki smakuja. Z banano-ziemniakiem je sie zupe i robi sie z nich banana-chipsy.
Przed kazdym przystankiem Henry´ego V, w Ukajali wyplywa mala lodeczka na zwiady. Dzis wyprosilam zaloge i zabrali mnie ze soba do malej wioski. Przyjazd gringo, szczegolnie wsrod dzieci wywolal poruszenie. W sekunde zostalam obskoczona i poprowadzona za obie rece i noge do szkoly, sklepu, domu, do sasiadow i do cioci :) Taki miejsca lubie najbardziej, miejsca gdzie trafia bardzo niewielu turystow, a mieszkancy na widok gringo nie wyciagaja reki i nie krzycza 1 sol , gdzie wszyscy sami zapraszaja do swoich domow, usmiechaja sie, sa serdeczni i dziela sie, a to bananem, a to pomarancza :)
Takie wioski na calym swiecie wygladaja tak samo, zawsze jest w nich masa dzieci. Ci z wiekszych miasteczek mowia, ze Ci z malych to maja tylko trzy zajecia: lowienie ryb, zbieranie bananow i robienie dzieci :))).
Dzieci jest cala armia, umorusane w blocie, bose z tylkami na wierzchu lataja zachwycone. Opiekuja sie same soba, te 3-letnie maja opiekunow 6-letnich, te 6-letnie 10 letnich, itd. I nikt sie nimi nie przejmuje, przed kapiela niemowlaka nie sprawdza sie czy woda w rzece jest za ciepla czy za zimna, jest kapanie i koniec. Maluchy przewija sie wszedzie, na ulicy, klepisku, chodniku, w trzy sekundy, trzymajac potworka za jedna nozke do gory nogami, bez ceremoni i cyrkow. Malym dzieciom nie podaje sie do picia przecierkow marchewkowych, do butli nalewa sie odblaskowej Inka Coli i po sprawie. Wszystkie zyja i maja sie swietnie i na 100% sa niezniszczalne :)
Z dnia na dzien, nasz hiszpanski i angielski naszych nowych znajomych jest coraz lepszy, mysle, ze jutro zaczniemy podejmowac tematy polityczne :)). Dzis ¨omowilismy¨ juz temat swiatowych marek, takich jak: Honda, Yamaha, Adidas, itp; polskiego jedzenia i turystycznych miejsc, w ktorych kroji sie gringo na grube dolares. Wszyscy sa dziwnie zaskoczeni i przeciwni temu, wiec ja sie pytam, gdzie sa Ci ktorzy nas kroja :)
Od momentu, gdy weszlismy na statek, wiedzielismy, ze bedzie to jedna z lepszych przygod w czasie tej podrozy. Pewna znana polska podrozniczka opisala w swojej ksiazce ¨wycieczke¨ tym statkiem jako istny horror. Nieporozumienie!!! Sam rejs byl swietny, ludzie kapitalnie, bylo przesympatycznie i przewesolo. Gdybysmy mieli czas chetnie bysmy nim wracali. Obiecujemy sobie, ze kiedys jeszcze odwiedzimy Henryka. Czasami nie bylo latwo, statek nie jest dla wszystkich turystow, ale to bardzo dobrze.
O Iquitos i Amazonii w nastepnym wpisie, ale juz mozemy powiedziec, ze ta czesc Peru nam sie najbardziej podoba. Inni ludzie, brak tlumow bialasow, i jak tu zielonooo :)
Jezeli ktos ma wiecej czasu, to polecamy. Cusco, Arequipa… to przy tym lipa :)