No i w koncu sie udalo! Poczulismy klimat latynoamerykanski. Jakos od Chile, przez Boliwie i kawalek Peru sie nie dalo. Dopiero w Iquitos stwierdzilismy jednoglosnie: Ameryke Poludniowa lubimy bardzo :) Wszedzie muzyka, goraco, dziewczyny zbyt wiele nie zakrywaja ( a porownujac z wszystkimi miejscami, w jakich bylismy, te z Amazonii sa zdecydowanie najladniejsze). Poza tym pada deszcz, obficie. Dwie, trzy godziny, a potem slonce, ale w koncu to rejon lasow deszczowych.
To zupelnie inne Peru, inni ludzie. Mniej turystyki spod znaku Cusco i Machu Picchu. To Peru nas ¨wessalo¨, zal, ze czas goni i mielismy tylko cztery dni. Probowalismy je maksymalnie wykorzystac. Dwa dni u wrot soczystej zielonej dzungli. Bylo mokro, szczegolnie dla Mili, ktora, a to po pas w dziure wpadla, a to mecz w pilke w Amazonce rozgrywala (ale o tym w osobnym wpisie).
Samo Iquitos, jak na miasto, do ktorego nie dojedziesz samochodem, jest naprawde spore – okolo 400 tysiecy mieszkancow. Swoje zlote lata mialo pod koniec XIX w., w czasie boomu kauczukowego. Wlasciciele plantacji byli tak przebogaci, ze swoje nowe rezydencje ozdabiali ceramika sprowadzana z Portugalii, a ich panie podobno plywaly po suknie do Paryza. Pozostalosci z tamtych lat mozna podziwiac dzisiaj, chociaz nieco podupadly.
Spora czesc Iquitos to Belen, dzielnica zbudowana na palach. Wieksza czesc roku wszystko stoi w wodzie, jedynie jakis czas w suchym sezonie rzeka ustepuje, wtedy panuje tam okrutny syf. To najmniej bezpieczne miejsce w miescie, kazdy kogo pytalismy o kierynek pokazywal na torbe i aparat i mowil, zeby uwazac.
Obok znajduje sie targ, na ktorym poza mnostwem ryb mozna kupic wszystko co “da” dzungla - mieso aligatora, kajmana czy zolwia. I pewnie jak zobaczycie zdjecia to wzbudzi sie w Was litosc to tych zwierzakow, tez to mielisimy, ale pozniej wytlumaczyl nam przewodnik ze u nas tez sie przeciez poluje, tylko na troche inne zwierzaki. My mamy dziki i sarny, oni aligatory i zolwie. Zeszta tu sie nikt nie patyczkuje, jest rodzina, dzieci i wszyscy musza cos jesc, a krowa czy swinia kosztuje duzo.
W tej chwili poziom wody jest bardzo wysoki, wiec wszyscy lowia ryby. Wybor jest ogromny, od malutkich po 10kg olbrzymy. Smazone lub grillowane. My objadalismy sie ceviche, ktore podaja tutaj w wielu miejscach. Ryba marynowana w soku z limonow, z cebula. Grzech caly czas poluje na cuy´a, czyli swinke morska, bo w gorach przeoczylem, a tu raczej o to trudno. I chyba sie juz nie uda.
W ostatni wieczor wybralismy sie na koncert slynnej w calym Peru kapeli ¨Grupo 5¨. Najwieksze wrazenie (przynajmniej na meskiej czeci naszego duetu) zrobil lokalny zespol, o wybuchowej nazwie ¨Explosion¨. Ekipa liczyla 23 osoby, w tym cztery bardzo rozebrane tancerki. Takiego go-go to bysmy w Polsce za 10 soli (czyli ok 10 zl) nie zobaczyli :) Cztery sex latinobomby odziane w o dwa numery za male, zlote stringi i szmatke LEKKO zakrywajaca biust. Co tam sie dzialo!!! Ekipa byla niezmordowana, grali jakies 5h bez chwili przerwy, nawet na brawa od publicznosci. Gorace salso - rytmy trwaly cala noc, sala byla wypeniona po brzegi i wszyscy tanczyli, prawie WSZYSCY, bo tylko Grzech siedzial :)))))))))). Tak wiec przyszlo mi tancowac z goracymi, prawdziwymi latynochlopakami. Wszystkie dziewczyny odstrzelone jak cholera i niewazne czy sie wazy 40kg czy 80, wazne aby kreacja byla lekko przymala, ostry makijaz, buty na jak najwyzszym obcasie, rozwiane czarne wlosy, I SIE BAWIMY!!!
Po pieciu godzinach weszli chlopaki z Grupo 5 i grali chyba do bialego rana, my odpadlismy z imprezy o 4 rano :) i ja nie doczekalam mojej ulubionej piosenki :(
Okrutnie zaluje ze aparatu nie bylo, chociaz spokojnie moglam go zabrac, bo towarzystwo bylo bardzo kulturalne :)).