Przekroczylismy granice z Ekwadorem, po czym odbyly się bardzo dziwne kombinacje. Jakies zmiany autobusow, wsadzanie nas do taksowek, wozenie na inne dworce. Nie było strachu, bo mielismy silna ekipe „bialasow”. W koncu z nadgranicznego miasteczka ruszyliśmy nowym busem do Quito. Zanim dojechaliśmy, były trzy kontrole policji, wysiadanie, macanie bagażu, pokazywanie paszportu. Wszystko robione na odpierdziel, prowizorka, bo ktos „z gory” im kazal.
Słyszeliśmy od wielu ludzi, ze Ekwador jest jednym z niebezpieczniejszych panstw w Ameryce Południowej. Faktycznie tak się tu czulismy. Po zmroku nigdzie nie wychodziliśmy. Spotkaliśmy Filipinke, która miala bliskie spotkanie z dwoma panami, którzy troche jej przeorali nosek, zlamali zeba, i ukradli komorke. W naszym autobusie okradli dziewczyne z torby, ale w sumie sama sobie winna, bo położyła ja na polce nad glowa.
Pojechaliśmy na słynny El Mital del Mundo, czyli miejsce gdzie przechodzi rownik. W koncu Ekwador, czy Ecuador znaczy rownik :) Wielki monument stoi tak naprawde jakies 150-200 metrow od prawdziwego „zerowego” równoleżnika, ale i tak niezle wyliczyli bez GPSa. No a poza tym, skoro ludzie przyjeżdżają, placa, to po co zmieniac :) Ale dziwna to atrakcja, pobyliśmy może pol godziny i pojechaliśmy, bo nie ma tam co robic, a tych pokazow z jajkiem i woda to nam się szukac nawet nie chcialo.
Byliśmy tez na targowisku w Otavalo, gdzie mimo swinskiej grypy pieczone wieprzowinki zajadane sa ze smakiem. Poza tym jak to na targowisku, mnostwo pamiątek, suvenirow.
W niedziele rano taxi na lotnisko i polecieliśmy w strone cywilizacji… :)